wtorek, 2 kwietnia 2013

Magiczne 30kg Grześka






Była połowa lipca , otrzymałem informację od szefa, że w najbliższy piątek mogę wziąć jeden dzień urlopu. Ta wiadomość oznaczała jedno - calutki weekend tylko ja i karpie. Rozpocząłem więc planowanie wyjazdu. W grę wchodziły dwa łowiska: „Kormoran" oraz „Jarosławski". Po kilku dniach namysłów postawiłem na drugą  wodę, ponieważ nigdy nie wróciłem z Jarosławek „bez karpia na macie" i bardzo lubię tę wodę. 
Na dwa dni przed wyjazdem zrobiłem 2kg kulek o smaku halibut - tuńczyk, rozmiar 20mm, na które w tym roku łowiłem i miałem bardzo dobre wyniki. Pogoda w upragniony weekend miała być deszczowa ze zmiennym, porywistym wiatrem, przekraczającym prędkość 6 m/s. Nie wróżyło to sukcesu i w czwartek wieczorem przyszło małe zawahanie czy jechać, ale decyzja mogła być tylko jedna - jadę.
W piątek z samego rana zapakowałem „graty" i ruszyłem do Jarosławek. Przez całą drogę lało, a w głowie znów pojawiło się zwątpienie, czy nie zawróć i czy nie lepiej spędzić weekend z narzeczoną. Jednak po cichu liczyłem, że może się uda złowiæ upragnionego karpia powyżej 20kg. Oczywiście wiedziałem o rekordzie Polski, „Maxie", który w tym roku został już parę razy złowiony, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłby on się skusić na mjoja przynętę.

   
Około 11 rano byłem już na łowisku. Po przywitaniu z gospodarzem zacząłem rozglądać się za stanowiskiem. Chciałem łowić pod koniec zbiornika, w okolicy „kołków". Po obejrzeniu stanowisk, zdecydowałem się na nr 28, ponieważ było to mniej więcej w miejscu , w którym chciałem łowić, oraz było to miejsce do wygodnego wejścia do pontonu. Po zajęciu stanowiska dowiedziałem się od sąsiadującego wędkarza, że jest on tu od 2 dni i nie miał jeszcze brania i u innych karpiarzy  tez nic się zbytnio nie dzieje. Było weekend w domu z kobietą spędzić  - pomyślałem, ale jak już przyjechałem to spróbuję swoich sił. 
Zacząłem się rozkładać i po 30 minutach miałem ponton zwodowany i przystąpiłem do szukania miejscówek. Pierwszą miałem ustaloną już z góry, był to tzw. „rów", który szybko odnalazłem. To miała być moja „bankówka". Na drugi zestaw wybrałem miejsce, położone ok. 7 m przed rowem, w którym znajdowało się kilka niewielkich „kołków". Po powrocie przygotowałem zanętę; kulki własnej produkcji oraz kulki TB, całe i pokruszone, granulat 9mm, oraz pellet halibutowo 16 i 20mm. Całość zalałem olejem rybnym i aminoliquidem. Z racji tego, że ryby nie żerowały, chciałem podawać niewielką ilość zanęty punktowo. Po rozłożeniu i uzbrojeniu wędzisk, przyszedł czas na  wybór kulek przynętowych. W tym roku stawiam  na „bałwanki". Na przynętę, na którą miałem najwięcej złowionych karpi w tym roku, wybrałem kulkę własnej produkcji 20mm halibut - tuńczyk oraz kulkę pływająca 16mm o smaku ananasa.  Na drugi zestaw tradycyjnie założyłem swoją kulkę i miałem dylemat jakiego dać „pływaka". Po szybkim przejrzeniu arsenału pop-upów, wybór padł na Total Scopex TB.

Około godziny 15 z pomocą sąsiadującego wędkarza, wywiozłem uszykowane zestawy w wybrane wcześniej miejsca. Niestety padający ciągle deszcz uniemożliwiał mi rozbicie namiotu. Podjąłem więc decyzję, że noc spędzę w samochodzie. 
Do godziny 20 nie było u nikogo żadnego brania i poszedłem się osuszyć do samochodu. Zrzuciłem przemoczone rzeczy i siedziałem w aucie słuchając radia. Było około godziny 20.30,  kiedy 
położona na pulpicie centralka zaczęła „wyć". Spojrzałem z niedowierzaniem. Świeciła się żółta dioda, co sygnalizowało branie z miejsca położonego 7 m od „rowu", nie tego się spodziewałem. Wyskoczyłem z samochodu jak strzała, wtedy dobiegł do mnie  dżwięk sygnalizatora, głośne „piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii", oraz terkotanie szpuli od wybieranej plecionki - ale odjazd ! - pomślałem. Błyskawiczne zacięcie i poczułem potężny opór. W pierwszym momencie myślałem, że ryba uciekła w „kołki", ale po chwili zacząłem „pompowanie". Hol przebiegał spokojnie, natomiast dało się odczuć, że na drugim końcu linki jest ryba sporych gabarytów. Przez myśl przeszło mi tylko, że to moja upragniona „dwudziestka".
Na horyzoncie pojawił się sąsiad, którego poprosiłem o pomoc w podebraniu ryby. Na około 15 m przed brzegiem udało mi się podciągnąć rybę pod powierzchnię. To co ukazało się naszym oczom zwaliło nas z nóg. Usłyszałem od kolegi - To chyba Max. W tym momencie karp odjechał na jakieś 10 m. Kolejny raz spróbowałem zbliżyć rybę do podbieraka, a moje nogi były jak z 
waty. Po chwili ryba była przy podbieraku i z niepokojem obserwowałem, jak sąsiad się trudzi aby ją zmieścić do podbieraka – Mam - usłyszałem i w tym momencie odetchnąłem  z ulgą.
Po wyciągnięciu ryby na brzeg, naszym oczom ukazała się poteżna ryba, która ledwo mieściła się na macie i dopiero teraz mogliśmy podziwiać jej wielkość. Nie mieliśmy teraz już żadnych wątpliwości, to był on, „Max" największy polski karp, rekord polski. Byłem w szoku, że udało mi się go złowić i to w dodatku na kulkę własnej produkcji. Moja radość była więc podwójna.
Szybko zważyliśmy rybę. Waga pokazywała od 31,5 do 31,7kg (minus 1kg na wagę suchej maty). Wspólnie ustaliliśmy, że aktualna waga „Maxa" to 30,5kg. Aby zminimalizować ryzyko uszkodzenia karpia, zdecydowałem się na sesję fotograficzną w wodzie. Ryba bardzo szybko odzyskała siły i wróciła  w dobrej kondycji do swojego „królestwa". Do koñca zasiadki udało mi się dołowić jeszcze trzy karpie karpie: 16,10,8 kg. 
To była niesamowita zasiadka, która zostanie w mojej pamięci do końca życia. Bez wątpienia to przygoda, o której wielu karpiarzy marzy i miałem przyjemność ją  przeżyć. Mam też świadomość, że rekord życiowy jaki  ustanowiłem, może już nie zostanie przeze mnie poprawiony. Ale jak to się mówi - Nigdy nie mów nigdy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...